2014/11/28

Przesłodzone Dzieci Kwiaty... czyli zawartość weselnego podarunku

Od dłuższego czasu nie byłam na tradycyjnym weselu tajwańskim. Jako dziecko byłam zapraszana na wiele wesel i ślubów jako 小花童 - Dzieci Kwiaty (nie-hippisowska wersja). Moim zadaniem było ładnie się ubrać i uczesać, i trzymając koszyczek, wysypywać z niego płatki kwiatków przed młodą parą, by panna młoda mogła je zdeptać swoimi szpilkami. Za tak odpowiedzialną pracę trzeba było nieźle zapłacić... swoimi policzkami. Wszystkie ciocie zakochiwały się w policzkach słodkich dzieci jak ja.

W zeszłym tygodniu nadarzyła się okazja by po wielu latach znowu zasiąść przy za suto zastawionym stołem weselnym. Gdy wychodziliśmy z wesela (nieznanej nam pary), władowano nam w ręce ten oto tajemniczy pakunek.


Dziecko służy do porównania, nie jest częścią pakunku.



 O! Pudło.



Trafiony - zatopiony.



Trzy warstwy słodyczy! Szczerze mówiąc, po przywiezieniu całej 20 kilogramowej walizki słodyczy i czekolady z Polski, już nie wiem jak reagować na kolejne pudło skarbów: 'O jak fajnie, więcej słodkiego żarcia!!' lub 'Ubytki, cukrzyca, otyłość, wysokie ciśnienie krwi i choroba serca...'


Oto na samym dole był ów nie do rozpoznania pakunek.

Który okazał się pułapką na łakomczuchy, wypełnionym suszonym mięsem, zeschniętym żółtkiem, mochi (glutami) i pastą z czerwonego grochu. Wszystko to jest słodkie, ale czuć w nim odrobinę pieprzu.




W oddzielnej torbie znaleźliśmy sękacz. Sękacz tajwański.



Jakby tego było jeszcze za mało, to z Jasiem dobraliśmy się do pudełek wypełnionych kolorową watą cukrową i ładnych pudełeczek z cukierkami.



Za dwa tygodnie wybieram się z Jasiem na kolejny bankiet weselny, ciekawa jestem co uda mi się zdobyć...


2014/11/08

Pochylone autobusy... czyli pierwszy dzień w Hong Kong

Obecnie jestem w kochanej Polsce, ale i tak z niemałym opóźnieniem napiszę o naszym pobycie w Hong Kongu.

Lecąc do Polski przesiadamy się w Hong Kongu i Zurichu. Tym razem nasz postój w Hong Kongu był dłuższy niż normalnie - trwał 5 dni, a to z racji naszego uczestnictwa w dwudniowej konferencji na temat edukacji alternatywnej, w tym edukacji domowej. Na owej konferencji zebrały się rodziny edukujące w domu i specjaliści zainteresowani edukacją alternatywaną. Moja rodzina chyba zalicza się do obu tych grup... :P

Ze sobą mieliśmy niezmierną ilość bagaży, wypełnionych między innymi upominkami z Tajwanu dla polskich rodaków, a między upominkami schowane były ciepłe ubrania na mroźną Warszawę.


Ania z swoją dużą podręczną walizką, gotowa do odlotu.


Spłaszczone schody ruchome w lotnisku Hong Kong przypominają o niebezpieczeństwie gapienia się w telefon w czasie przejażdżki. Ja myślę że to wina ich samych ... jest to jedyne lotnisko, na którym byłam, które ma nieoraniczony dostęp do bezpłatnego WiFi... Ale proszę go nie wyłączać!!


Jak dojechaliśmy do pokojów gościnnych uniwerku, pierwsze co zobaczyliśmy to te bransoletki,       zrobione przez dzieci uczące się w domu w Hong Kong. To takie bransoletki zrobione z gumek, które nie tylko były popularne na Tajwanie, ale również okazało się że i w Hong Kong i w Polsce szaleją za nimi dzieci. Dostaliśmy po jednej bransoletce na osobę i każda była inna.



Pierwszego dnia po przylocie, rzuciliśmy wszystko i ruszyliśmy w miasto. Byliśmy na samym południu wyspy Hong Kong i nie wiedziałam wcześniej, że droga do centrum prowadzić będzie w górę i w dół. Na wąskich uliczkach o niezłym pochyleniu widać jak dwupiętrowe autobusy ledwo ledwo trzymając się drogi skręcają w te i we wte. Coś niesamowitego.



Doszliśmy do The Center, który jest piątym najwyższym wieżowcem w Hong Kongu, a i tak przewyższa Pałac Kultury i Nauki o 46% - 109m...



Następnie zniżyliśmy się podziemnych czeluści i przejechaliśmy się metrem. Było to w godzinach szczytu więc wszędzie roiło się od ludzi. Ale jedno zauważyłam, po tym jak ludzie władują się do wagonów, to nie przepchną się do środka, próbując wypełnić metro, tylko stoją przy drzwiach. W związku z tym, pasażerowie często muszą przepuszczać kilka pociągów zanim mogą wsiąść. Nawet w Tajpei, gdzie ludzie są mili i uprzejmi, próbujemy się wepchnąć do wagonu kiedy to jest możliwe.


Zakończyliśmy dzień pyszną kantońską kolacją. I dojechaliśmy taksówką spowrotem do uniwerku, bo mowy nie było żebyśmy po ciemku wspinali się pod górkę z pełnymi brzuchami.

Oto vlog, w którym jest na ekran wrzucone wszystko to, co napisałam :)